1/25/2015

{007} Zabłądziłam gdzieś po drodze.

       WYJDŹ STĄD! - Krzyknęłam po dłuższym wpatrywaniu się w uśmiechniętą blondynkę. Emily była zadowolona z tego, że siedzę w domu, cieszyła się że Justin mnie opuścił, cieszyła się że jestem nieszczęśliwa. Bardzo zaprzyjaźniła się z Jorym, pasują do siebie... jak herbata i sól. Nienawidziłam jej, robiła dosłownie wszystko, żebym czuła się źle w tym domu wariatów. Starałam się ignorować jej chore docinki. Czasami mi się wydawało, że w jakimś stopniu Emily próbuje się do mnie upodobnić. Którejś nocy słyszałam jak szepcze przez sen jakieś dziwne słowa. Były w jakimś starym języku. Bałam się tego, że nie wiem o tej dziewczynie nic, nie mam pojęcia skąd jest, kim jest i dlaczego ten człowiek ją tyle czasu przetrzymywał. Emily była dziwna. Nie wiadomo z której strony spojrzałam na nią wydawała mi się podejrzana.
       Jeszcze kilka dni i mogę stąd spierdolić. Myślałam uśmiechając się do wszystkich naokoło. Postanowiłam uciec przez okno, to przecież nie może być takie trudne. Wystarczy parę prześcieradeł. Problem tkwi w tym, że cały czas wszyscy na mnie patrzą jak na pięcioletnie dziecko, nienawidzę ich. Ale wiem, że wyrwę się stąd choćbym miała skoczyć z drugiego piętra i złamać sobie obie kostki, nie wytrzymam tu dłużej, oni wszyscy starają się mnie uchronić przed niebezpieczeństwem, tylko że ja po prostu nie chcę zwariować. Ta rodzina doprowadza mnie do szewskiej pasji, do obłędu...
       - Jade? - babcia położyła swoją pomarszczoną i zimną dłoń na mojej zaciśniętej w pięść i zalanej potem. - Musisz przecież jeść bo się wykończysz... - Szepnęła patrząc na obiad, którego nawet nie zamierzałam tknąć.
       - Moja kochana babciu nie mam zamiaru jeść żadnych potraw ugotowanych przez tą głupią krowę...- powiedziałam z niechęcią i obrzydzeniem odsuwając talerz od siebie.
       - Jade na miłość boską! - Każdego dnia to samo, rozjuszona babcia krzyczy, ja udaję że nie słyszę i wychodzę. Jade jesteś taka nieodpowiedzialna, twoje zachowanie jest skandaliczne i karygodne, Emily stała przy garnkach od samego rana, zrobiła nawet twoją ulubioną surówkę, bla bla bla...
       -
Nie zjem niczego ugotowanego przez nią, doskonale wiesz że nienawidzę rodzinnych obiadków, po cholerę więc codziennie koło piętnastej słyszę to samo zdanie: Jade skarbeńku, zejdź na obiad... nie zauważyłaś, że próbujecie uchronić mnie przed nieuniknionym? I tak któregoś pięknego dnia wyjdę stąd i nie wrócę, mam siedemnaście lat a nie pięć żeby trzymać mnie pod kluczem, doskonale wiem że się o mnie martwisz, ale nawet jakbym kolejny raz miała próbować samobójstwa zrobiłabym to już dawno i żadne z was nie miałoby na to wpływu, wiele razy widziałam jak Emily drzemie sobie smacznie na krześle obok mojego łóżka, nie byłoby problemem powiesić się czy znów podciąć sobie żyły. Daruj sobie swoje obiadki, których i tak nie mam zamiaru dalej jeść, możesz mnie zamknąć u czubków za to że powiedziałam ci prawdę, możesz też znów płacić za drogiego psychiatrę, któremu i tak nic nie powiem, możesz zadzwonić po Joryego, który i tak nie ma wpływu na moje zachowanie, możesz robić co chcesz, ale pamiętaj że za parę miesięcy skończę osiemnaście lat i adios muchachos. Nie chcę nigdy więcej widzieć w moim pokoju tej pochrzanionej blondyny, przysięgam ci że jeśli zobaczę ją u siebie jeszcze raz to wypchnę ją przez okno. - trzuciłam talerz na podłogę, warknęłam jeszcze coś pod nosem po czym wyszłam.
***
       - Dlaczego tak zachowywałaś się podczas obiadu? - zapytał Jory podając mi kubek herbaty. - Dobrze wiesz, że wszyscy staramy się pomóc...
       - Wiesz czym możecie mi wszyscy do jasnej cholery pomóc?! - krzyknęłam rozbijając szklankę o ścianę - Jak dacie mi wreszcie święty spokój, zajmij się swoim życiem a ta słodka idiotka niech więcej nie pojawia się w tym pomieszczeniu bo zabiję ją gołymi rękami. - uśmiechnęłam się rysując kolejnego wisielca na pomarszczonej kartce papieru. - To nie ja zwariowałam tylko wy, zachowujecie się jakbym oszalała, pieprzeni idioci... - Warknęłam pod nosem rozrywając kartkę na strzępy. Jory nie mając pojęcia co na to wszystko odpowiedzieć po prostu wstał i wyszedł.
       - Nie mam pojęcia dlaczego jest z nią coraz gorzej, ale nie wydaje mi się abyśmy mieli jakikolwiek wpływ na to wszystko...
       - Może powinniśmy zamknąć ją w szpitalu, to jedyne rozwiązanie -
głos tej dziewczyny działał na mnie jak czerwona płachta na byka. Wzięłam pierwszą lepszą rzecz która wpadła mi w rękę i rozjuszona powędrowałam przed drzwi.
       - Myślisz, że możesz wszystko, prawda głupia mała ździro? - popchnęłam ją i uśmiechnęłam się pobłażliwie.
       - Jade odłóż to... - wyszeptał rozbity Jory próbując wyrwać mi z ręki mahoniowe pudełko w którym niegdyś trzymałam swoich malutkich przyjaciół. - Proszę cię Jade...
       - Mam cię dość, jesteś przekleństwem mojego popierdolonego życia, nie chcę cię w nim więcej widzieć... - wyszeptałam wciąż uśmiechając się po czym rzuciłam pudełkiem o podłogę. - To nie ja jestem chora psychicznie tylko ty, starasz się za wszelką cenę zająć moje miejsce? Uwierz... - skrzywiłam się - że ono nie jest mi do niczego potrzebne.
***
       Londyn o tej porze roku wydawał mi się cholernie brzydki. Noc zalała miasto ciemnością już bardzo dawno temu, a ja wędrowałam po ulicach tego dziwnego miejsca bez celu. Szłam drogami, które same wplątywały mi się pod buty, byłam na ulicach przy których stały tanie dziwki i marzyły tylko o tym by spędzić upojną noc z jakimś kasiastym frajerem, którego nie stać było jedynie na prawdziwą miłość. Byłam w siedmiu sklepach całodobowych przyglądając się paczkom papierosów wśród których nie mogłam znaleźć swoich ulubionych. Do cholery czy w tym wielkim mieście gdzie wszystkie narkotyki mogłabym dostać na każdym z rogów ulic nie ma żadnych porządnych papierosów?! Spytałam sama siebie rozjuszona.
       - Kurwa, dość... - zrezygnowana oparłam się o płot jednego z tamtejszych domów.
       - Papierosa? - usłyszałam głos wydobywający się z mroku posesji o której płot oparłam się. Po chwili z ciemności wyłoniła się długowłosa blondynka. Była piękna a z jej ślicznej twarzy nie mogłam wyczytać niestety nic, widziałam jedynie... pustkę. Czułam się dziwnie w jej towarzystwie, miała uroczy, zgrabny nos oraz niepełne usta zakryte toną czerwono krwistej szminki. Była ubrana na czarno. Skórzana czarna kurtka, podarty top ukolorowany w znaki anarchii, szare krótkie spodenki oraz zwyczajne trampki wybrane najwidoczniej w pierwszym lepszym sklepie. Paliła te same papierosy co ja, których tak bardzo w tamtym momencie potrzebowałam.
       - Bardzo chętnie... - wykrztusiłam wyciągając z paczki jednego Blacka (czyt.bleka). Usiadłam obok niej na schodach namiętnie zaciągając się dymem. - Mieszkasz tu? - spytałam rozglądając się dookoła. Było ciemno więc niedokładnie dostrzegałam rzeczy, które mnie otaczały.
       - Musisz zapamiętać sobie jedną ważną rzecz, nie jestem typem towarzyskiego człowieka... - powiedziała rozbawiona - nie lubię ludzi, rozmawiać z ludźmi, ani przebywać z ludźmi. Rzadko kiedy potrafię wejść do baru i wyjść stamtąd o własnych nogach, a nie wynoszona przez ochronę. Nie jestem dla ciebie nikim ważnym i nigdy nie będę, więc pal tego papierosa i zmywaj się stąd. - Usłyszałam w odpowiedzi na moje pytanie, które nie było ani trochę związane z tym co odrzekła.
       - A więc to nie twój dom. - stwierdziłam, jakbym nie usłyszała tego co przed chwilą powiedziała. - A więc gdzie mieszkasz? - Spytałam z uśmiechem wpatrując się w jej oczy, które wydawały mi się w tamtym momencie niebieskie.
       - Polubiłam cię mała. - powiedziała z dziwną radością w głosie popychając mnie w przeciwną stronę. - Co zrobiłaś w rękę? - Spytała dając mi kolejnego papierosa. - Zwykłe poparzenie? - zadrwiła - A może jednak jakaś kontuzja? - Rozważała z pogardą patrząc na moją rękę. Skąd wiedziała, że chciałam skłamać? Czy miałam wymalowane na twarzy kłamstwo? - Czy może jednak chodzi o chłopaka, który niewłaściwie cię potraktował i złamał ci serce... - Blask w jej oczach momentalnie zgasł.
       - Nie, najpierw uprawialiśmy dziki seks po czym zostawił mi list na biurku i wyjechał. - uśmiechnęłam się sama do siebie, gładząc się po bandażu.
***
       Nie umiałem sobie poradzić z tym co działo się w moim sercu. Tak kurewsko za nią tęskniłem, przestałem jeść,  ale co mogłem zrobić... błędy które popełniłem były zbyt wielkie byśmy mogli być razem, ta sprawa musiała się uspokoić, musiałem się gdzieś zaszyć na jakiś czas. Nie mogłem się z nią skontaktować. Minęło już sporo czasu od kiedy jej nie widziałem, ale nie mogłem dopuścić do tego by ktoś ją skrzywdził. Ja i Chris pływaliśmy w niezłym gównie, dopracowaliśmy każdy detal ale jak zwykle musiało coś pójść nie tak. Siedziałem na kanapie stukając palcami o stół i czekałem na nadchodzącą śmierć. Czułem, że coś jest z nią nie tak, wciąż o niej myślałem i wiedziałem że stało się jakieś nieszczęście. Postukiwałem dwoma palcami w rytm tykającego zegara i zastanawiałem się jak to wszystko naprawić i nie przychodziło mi do głowy zupełnie nic.
       Chris lubił się zabawić, był moim najlepszym przyjacielem od niepamiętnych czasów, a ja zgłupiałem przez to wszystko co działo się w okół mnie i przyłączyłem się do niego. Zaczęliśmy brać coraz więcej, brakowało nam pieniędzy ale chcieliśmy więcej i robiliśmy wszystko żeby to dostać. Bawiliśmy się jak durne bachory w piaskownicy, aż wreszcie otworzył się pod nami wir i zaczęło nas to wszystko przerastać, wpadliśmy w ruchome pisaki i nie było już odwrotu.
       - Biebs, przestań do cholery patrzeć w sufit i zacznij wreszcie myśleć! - krzyknął wciąż chodząc nerwowo po pokoju. - Jesteśmy w dupie rozumiesz? Nic się nie da już zrobić, nic... dlaczego się nie wycofaliśmy... - usiadł na przeciwko mnie i zaczął płakać. Ale co ja miałem mu powiedzieć? Byłem w takiej samej dupie jak on, tonęliśmy w tym samym bagnie i jedyne co mogliśmy zrobić to złapać się za ręce i utonąć razem. W tamtym momencie jedyne czego pragnąłem to przytulić się do niej. Poczuć zapach jej owocowego szamponu do włosów, głaskać ją po głowie i całować po jej pięknej, bladej twarzyczce. Dzięki niej poczułem jakie życie może być piękne, pokazała mi świat, otworzyła mi moje cholerne oczy które przez te wszystkie lata widziały tylko odcień szarości. Niestety otworzyła mi je zbyt późno... - Justin - spojrzałem mu w oczy i nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem. Ujrzałem w nich tak wielki ból jaki nawet mi się nie śnił. - Nie mamy już czasu. Nie mamy już nic... - Wydukał i schował twarz w dłonie. - Obudziliśmy psychopatę rozumiesz? - Wyszeptał jakby bał się, że ktoś usłyszy. Spojrzałem na zegarek, była czwarta pięćdziesiąt sześć. Oboje byliśmy bladzi i nie wsypani. Bałem się, cholernie się bałem tego co stanie się niebawem. Tu nie chodziło o mnie, chodziło o nią. Chciałem ją jeszcze chociaż raz zobaczyć, przytulić się do niej, czy ona jeszcze w ogóle na mnie czekała? Usłyszeliśmy pukanie do drzwi, wybiłam godzina piąta rano.
***
       Zabłądziłam gdzieś po drodze. Jestem pewna, że skręciłam nie w tą stronę co trzeba, wszystko było takie poplątane. Czy była szansa, że kiedykolwiek jeszcze go zobaczę? Chciałam zniknąć, chciałam uciec od wszystkich ludzi, płakać, szlochać, krzyczeć w samotności lecz na każdym kroku kogoś spotykałam, każdego dnia w moim życiu następowały jakieś zmiany a ja nie mogłam tego powstrzymać. Życie pędziło jak szalone a ja stałam w miejscu i nie potrafiłam się odnaleźć w tym wszystkim, wciąż jednak miałam nadzieję, że on gdzieś tam jest że niedługo mnie odnajdzie i przytuli jak kiedyś. Chciałam być tylko jego, chciałam czuć jego zapach na sobie, chciałam czuć jego dotyk którego tak bardzo mi brakowało.
       - There's nothing like us, there's nothing like you and me... - Wyszeptałam najciszej jak umiałam. Odczuwałam pustkę, głęboką i bezgraniczną pustkę. Chciałam wykrzyczeć ciszę, którą w sobie dusiłam. Siedziałam na schodach od kawiarni w której pracował Ben, mój stary dobry znajomy. Było grubo po godzinie piątej a ja mimo to wciąż siedziałam na tych schodach i nuciłam piosenki, które Justin dla mnie napisał. Gdzie on się podziewał? Czy wszystko z nim było w porządku? Czy nie zrobił sobie krzywdy? Z każdą godziną popadałam w coraz głębszą paranoję, nie wiedziałam gdzie mam się udać i po co jeszcze żyję, wciąż siedziałam i nuciłam te cholerne piosenki postukując palcem wskazującym o framugę drzwi. Gdybym przeszła obok osoby, która robiłaby dokładnie to samo co ja robię teraz pomyślałabym sobie, że jest ostro stuknięta albo naćpana. Z każdą kolejną minutą myśli zżerały mnie coraz bardziej, brzuch rozbolał mnie tak mocno, że nie miałam już nawet siły wstać. Mój organizm domagał się snu, byłam już wycieńczona do granic możliwości a mimo to wciąż siedziałam na tych schodach i postukiwałam już nie placem, a głową o tę kurewską framugę. Byłam zmartwiona, żyłam nieumyślnie, dałam się omotać miłości, dałam się wykorzystać a przecież tyle lat starałam się tego uniknąć. Byłam w tamtej chwili śmieszna dla samej siebie, łzy ciekły mi po policzkach a ja uśmiechałam się i waliłam głową o framugę coraz mocniej. Czasu nie cofniesz dziewczyno... nie cofniesz...
~*~
OD AUTORKI:  Wybaczcie mi, że tak długi czas zbierałam się do napisania tego rozdziału. Moje życie w ostatnich tygodniach, miesiącach... cóż mniejsza ile czasu już minęło, wygląda jak jedno wielkie rozmazane po całej podłodze bagno i niestety muszę sobie jakoś z tym radzić. Muszę pogodzić ze sobą szkołę oraz inne zajęcia, które pochłaniają moją całą moc i wenę twórczą. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba na następny dajcie mi co najmniej półtorej tygodnia, przez ten czas kiedy mnie tu nie było wyszłam z wprawy, ale wróciłam i nie zamierzam odejść bynajmniej nie za szybko :)

3 komentarze:

  1. Ale jazda! Wróciłaś! Nawet nie wiesz jak się cieszę... A co do własnych spraw, to się nie martw... U mnie też zawsze coś się dzieje i najpierw stawiam na życie realne, dopiero potem na pisanie ;-)
    [following-liars]

    OdpowiedzUsuń
  2. W koncu nie mogłam się doczekać mam nadzieje że następny rodział bedzie tak samo zajebisty

    OdpowiedzUsuń
  3. Piszesz tak że można poczuć emocje bohaterów pokochałam to opowiadanie; ) nie wiem czy jeszcze piszesz :( ale liczę ze tak :))

    OdpowiedzUsuń

Translate

Animated Blinking Gingerbread Man

O mnie

Moje zdjęcie
Do twarzy mi było w smutku. Zaprzyjaźniłam się z nim nawet. Z tęsknotą także. Wiedziałam teraz, że tęsknota to nie tylko przebieranie ziarenek maku. Nie tylko nadsłuchiwanie jego kroków za drzwiami. Bo 'tęsknić' i 'czekać' to prawie to samo. Pod warunkiem, że czekając się tęskni, a tęskniąc czeka. Z tęsknoty można przestać jeść. Można też umyć podłogę w całym domu szczoteczką do zębów. Można wytapetować mieszkanie. Umrzeć też można...