12/24/2012

{002} Podążać własną ścieżką...

       - Czy ona wyzdrowieje? Czy z nią będzie wszystko w porządku? - Usłyszałam kiedy na chwilę odzyskałam przytomność. Otworzyłam oczy, ale oprócz rażącego światła i paru nietypowych konturów nie zobaczyłam nic. Po rozmowie prowadzonej przez dwie osoby wywnioskowałam, że znajdujemy się w karetce i że mój stan jest bardzo ciężki. Oczywiście powinnam się sama tego domyślić. - Ale cóż, nie czułam nic oprócz dziwnego zapachu unoszącego się wokół. Podniosłam na chwile rękę by dokładnie jej się przyjrzeć. Czułam, że coś klejącego i zimnego spływa mi po nadgarstku. To uczucie nie było mi obce... -Kiedy przybliżyłam dłoń do twarzy spostrzegłam czerwoną barwę. - Należało ci się. - Poczułam, że ktoś chwyta mnie za dłoń. Mówił coś do mnie, ale już nie słyszałam... powoli zaczynałam odpływać, koło ucha zaczęło mi dziwnie piszczeć i zamiast zamazanego światła widziałam już tylko ciemność .

       - Jej stan jest bardzo ciężki. - Jak długo byłam nieobecna? Jak długo walczyliście o życie człowieka który powinien umrzeć? - Tak, jest z nią ciężko ale wyjdzie z tego, jak na taką drobną osóbkę jest bardzo silna. Za jakiś tydzień będzie mógł ją pan stąd zabrać. Nikt nie lubi spędzać czasu w szpitalu a jeśli zabierze ją pan i będzie się nią dobrze opiekował to wyjdzie z tego bardzo szybko. - Zaraz, zaraz... kto chce mnie zabrać i się mną opiekować? Przecież do cholery nie mam nikogo. Jedyna osoba jaka mi została to babcia. Nie dziadek lecz moja pokręcona babcia więc co do... - Panie Bieber, czy wszystko w porządku?
       - Martwię się jak każdy normalny człowiek. Ona jest taka drobna, kiedy śpi wydaje się być taka... potulna i niewinna. Zapewne kiedy się obudzi będę miał przechlapane przez to, że tutaj jestem.
       - To niemożliwe, bardzo jej pan pomógł . Zapewne będzie panu wdzięczna. - Kto mi do cholery pomógł? Kto to jest ten cały pan Bieber? - Ale musi pan odpocząć. Jest pan tutaj już dwa dni... - Dwa dni? Słucham?- Zapewniam pana, że w szpitalu bardzo dobrze się nią zajmą, może pan przyjść tutaj jutro w godzinach odwiedzin. Panna Jade zapewne będzie już w pełni świadoma wszystkiemu. - Kim jest ten cały pan Bieber... co się dzieje?!
       - Dobrze.. ale obiecuję, że pojawię się tutaj za dwa dni z samego rana. - Poczułam jak jego dłoń chwyta moją. Zrobiło mi się miło a zarazem niedobrze. To takie romantyczne a zarazem niekompetentne z jego strony. Ja nie potrafię czuć, nie jestem tą, której szuka.- Jest taka urocza kiedy śpi. - Zaraz jak wstanę nie zważając na cholerny ból głowy i ci wydrapie oczy to wtedy zobaczysz jaka jestem urocza. - Mogę liczyć na to, że jeśli się obudzi to zawiadomi mnie pani?
       - Oczywiście. Niech się pan nie martwi, wszystko będzie w porządku.
       - Mam taką nadzieję. - Pogłaskał mnie po policzku. Nie otwierałam jednak oczu i nie dawałam żadnych znaków życia. Nie chciałam by on bezcelowo siedział w mojej sali szpitalnej i bez sensu się nade mną użalał. Nienawidzę tego stanu. Nigdy nie chciałam by ktokolwiek się nade mną użalał dlatego zbudowałam naokoło mojej dumy, charakteru i serca potężny mur nie do obalenia. Zanim usłyszałam oddalające się kroki znów zapadłam w głęboki sen.
      Kiedy moje powieki  uniosły się ujrzałam pielęgniarkę, która stawiała koło mojego łóżka bukiet kwiatów. 
       - Jak długo byłam nieobecna? - Spytałam ocierając oczy.
       - Była pani nieobecna jakieś dwa dni. Z powodu wyczerpania fizycznego i psychicznego, proszę się jednak nie martwić pani stan bardzo się poprawił.- Odpowiedziała pielęgniarka.
       - Jak długo muszę jeszcze tutaj zostać? - podniosłam się i usiadłam na łóżku spuszczając nogi na podłogę.- Czy byłoby możliwe wyjście przed terminem?
       - Tak oczywiście, ale jeśli będzie pani leżeć i dobrze się odżywiać... - Zmrużyła oczy.
       - Kiedy mogę opuścić szpital? - przerywałam co chwile pielęgniarce zadając głupie pytania.
       Najwcześniej za dwa dni.- uśmiechnęła się do mnie.- Pani chłopak pytał o panią. Dzwoni co chwile i pyta jak się pani czuje. Ma pani wielkie szczęście mając kogoś takiego...
       - Mam na imię Jade. - Przerwałam. Nigdy nie lubiłam jak ktoś zwracał się do mnie inaczej niż na 'ty' szczególnie, że pielęgniarka była prawdopodobnie w moim wieku. Pominęłam fakt, że powiedziała o jakimś nieznanym mi chłopaku 'pani chłopak'. - Mogłabym wyjść na chwileczkę do toalety, czy nie wolno mi się ruszać z łóżka?- Przeczesałam włosy dłonią.
       Jeśli masz dość siły oczywiście możesz, niczego ci nie zabraniam. - Poprawiła poduszkę, która leżała na moim łóżku.- Miranda.- Powiedziała uśmiechając się i opuściła pomieszczenie.
      Wychodząc z toalety zastanawiałam się nad tym wszystkim co się wydarzyło. Babcia nigdy się mną nie interesowała nawet jak wylądowałam na policji czy na izbie wytrzeźwień. Nigdy nie przychodziła, a za wymówkę brała sobie to 'iż jest bardzo chora i nogi jej nie domagają'. Dziwiło mnie to no bo przecież kiedy już wyjdzie z domu to potrafi trzy godziny stać przed domem i obgadywać sąsiadów z jakimiś innym 'bardzo chorymi babciami.' A co było jeszcze dziwniejsze? Że kiedy już wszystko ogarnęłam zobaczyłam, że jestem we własnej piżamie, przyniesionej z mojego własnego domu... to nie było możliwe żeby babcia się ruszyła więc dlaczego moje kapcie i parę innych rzeczy typu skarpetki, telefon czy laptop znajdywały się w mojej sali szpitalnej? Stałam przy moim łóżku i patrzyłam się pustym wzrokiem na to wszystko.
       - Wszystko w porządku Jade? - Wybiłam się z rytmu. - Lepiej żebyś się położyła, dobrze ci to zrobi. - Miranda położyła tackę z jedzeniem na stoliku obok mojego łózka szpitalnego.
       - Jak te rzeczy się tutaj znalazły?- Spytałam siadając na krześle i spoglądając na moje kapcie.
       - Ten młody chłopak to wszystko tutaj przyniósł. Dzwonił niedawno, zjawi się tutaj jutro z samego rana. Bardzo się o ciebie martwi. - Zarumieniłam się. Zaraz, zaraz... Ja się zarumieniłam? Jakim prawem? - Widać, że bardzo cię kocha... jesteście wyjątkowi... to jest urocze, że on tak bardzo o ciebie dba.
       - Co się dzieje... dlaczego, życie mnie tak nienawidzi... - Spojrzała na mnie jak na kompletną wariatkę.
       - Jade... wszystko w porządku?
       - Muszę stąd wyjść... nie mogę pozwolić, żeby mnie znalazł... - Zaczęłam się powoli pakować.
       - Nie możesz nigdzie iść.- Próbowała mi przemówić do rozsądku. - Jade, błagam zostaw to.
       - Muszę się stąd wydostać, muszę biec... - Wpadłam w panikę, coraz szybciej pakowałam swoje rzeczy, czułam na sobie wzrok, słyszałam jego głos...
       - Przepraszam, ale nie mogę pozwolić ci opuścić terenu szpitala, jesteś jeszcze nie do końca wyleczona, musisz leżeć w łóżku i być pod stałą obserwacją. - Miranda wyrwała mi z rąk czarną torbę w którą spakowałam już wszystkie swoje rzeczy.
       - Ja nie potrzebuję niczyjej pomocy! - Krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam. - Trzymam się do cholery na swoich własnych, krzywych nogach więc dlaczego niby mam tutaj zostać?! Mam leżeć w łóżku?! Dlaczego niby nie mogę leżeć w domu, co za różnica?! Co za różnica do cholery, CO ZA RÓŻNICA!?- Poczułam łzy na swoich policzkach. - Dajcie mi spokój, zostawcie mnie! - Wyrwałam jej torbę po czym zaczęłam pakować wszystko ponownie.
       - Rozumiem twoją złość, ale to nie jest możliwe, musisz tutaj zostać. - Powiedziała cicho. Wydawało mi się, że trochę się mnie przestraszyła bo mówiła tak cicho jakby chciała żebym nie usłyszała.
       - Zostawcie mnie... - Roztargnienie miotało mną po całym pokoju.- Kim on jest... - Wyszeptałam, jakbym czuła, że ktoś słucha.
       - Jade, proszę uspokój się, bo będę musiała zawiadomić lekarza o twoich napadach złości... - Położyła mi dłoń na mokrym od łez policzku. - Jeśli chcesz porozmawiam z lekarzem, ale nie sądzę żeby wypuścili cię dzisiaj, najwcześniej jutro rano. - Uśmiechnęła się. - Nie musisz przed nim uciekać, on się o ciebie martwi i na pewno chce dla ciebie jak najlepiej. To, że go unikniesz złamie mu serce, siedział przy tobie przez dwa dni, dzwoni co godzinę i pyta jak się czujesz... dlaczego chcesz to tak zostawić? - Nie patrzyłam na nią, zrobiło mi się żal. Ale w głębi duszy czułam, że nie mogę spotkać się z tym chłopakiem. Moje życie opierało się na topieniu smutków w alkoholu i papierosach, opierało się na tym, że przychodziłam i odchodziłam bez pożegnania. Polegało na nienawiści do wszystkiego co się rusza... - On nie jest jak każdy inny chłopak, zastanów się nad tym. - Powiedziała i wyszła z sali szpitalnej z numerem siedem .
      Rozmyślałam na ten temat bardzo dużo, no ale co ja niby mogę. Jestem zwykłą dziewczyną z milionami problemów i miliardem wad. Niby jedna część mnie wołała 'zostań'. A inna, że mam uciekać i już nigdy nie wracać. Zawsze było tak, że jeśli coś nie wychodziło zostawiałam to natychmiast i odchodziłam zamiast zawalczyć o to. Do tej pory wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem wszystkich problemów, więc chyba byłoby lepiej gdybym nie zmieniała taktyki już do końca. Tak też postanowiłam zrobić. Ubrałam na siebie czarne przylegające spodnie, białą bokserkę i czarny sweter. Nakładając na siebie rzeczy, które przygotował dla mnie Justin zastanawiałam się nad tym jak chłopak może mieć tak dobry gust jeśli chodzi o dobieranie ubrań? To było zupełnie nierealne.
      Po wyjściu z toalety szybko wparowałam do sali w której miałam zostać jeszcze przynajmniej jeden dzień choć wcale nie miałam zamiaru i zaczęłam pakować resztę rzeczy.
       - A panienka gdzie się wybiera? - Do pokoju wszedł... zdawało mi się, że był to lekarz, ale nie miałam co do tego pewności.
       - Do domu. - odpowiedziałam, krótko i jednoznacznie. Nigdy nie lubiłam przeciąganych gadek. Krótko i na temat wystarczy, no ludzie, po co tyle gadać?
       - Widzę, że rozpiera panią energia i czuje się pani silna, jednak do jutrzejszego dnia nie może pani opuścić szpitala. Nie przeprowadziliśmy ostatniej kontroli, która miała się odbyć za dwa dni, ale z tego co widzę jest coraz lepiej, więc termin mogę przesunąć na dzień jutrzejszy. Ale musi pani tutaj zostać. - Uśmiechnął się z promykiem satysfakcji w oczach.
       - Przecież sam pan widzi jak się czuję, jestem trochę poobijana i mam parę poważnych zadrapań ale to nie świadczy o tym, że jestem nie wiadomo jak bardzo chora. - Nienawidzę lekarzy.
       - Jeśli ma pani zamiar wyjść teraz, to niestety będziemy musieli panią zatrzymać siłą. W dodatku zostanie pani w szpitalu jakieś trzy dni dłużej, ale jeśli zostanie pani po dobroci i poczeka do jutra, po badaniach może pani śmigać do domu. - Uśmiechnął się swoim lekarskim sposobem i stał w drzwiach oczekując odpowiedzi. Wydawało mi się to nierealne, by zostać w tym szpitalu jeszcze trzy dni więc musiałam się poddać. Rzuciłam torbę na krzesło i usiadłam po turecku na łóżku. - Tak myślałem. - Powiedział z ponowną satysfakcją w głosie i opuścił salę szpitalną w której się znajdywałam.
      Czas mi się dłużył niesamowicie, ale jakoś dotrwałam do godziny dwudziestej drugiej... położyłam się do łóżka z myślą o jutrzejszym dniu. - To będzie katastrofa. - Na tym zakończyłam i ułożyłam się wygodnie by szybciej zasnąć.
      Dzień powitałam jak zawsze. - Nienawidzę poranków. - O siódmej godzinie byłam już na nogach i czekałam cierpliwie, aż lekarz zjawi się w szpitalu.
       - Aż tak się pani za mną stęskniła, że już od rana stoi przed moim gabinetem i na mnie czeka? -Usłyszałam ironiczny głos lekarza równo o godzinie siódmej trzydzieści pięć. - Poczeka pani jeszcze piętnaście minut? Muszę przygotować salę do badań.
       - Oczywiście, byleby te badania nie trwały za długo.- Przewróciłam oczami i podreptałam do swojej sali. - Nienawidzę szpitali... nienawidzę lekarzy... nienawidzę badań...
       
- Sala jest już gotowa. - Moje miłe rozmyślania na temat tego wszystkiego, przerwała mi pielęgniarka.
      Cała sekwencja badań trwała niecałą godzinę. Lekarz dokładnie oglądał moje ciało by sprawdzić, czy wszystko dobrze się goi. Zrobili mi dokładny rentgen czaszki by sprawdzić czy nie ma żadnych poważniejszych uszkodzeń. Nie potrzebowałam żadnej rehabilitacji ani leków przeciwbólowych. Lekarz najwidoczniej był bardzo zaskoczony moim stanem. Miałam tylko parę szwów na prawej ręce, kilka siniaków i obitą kość przedramieniową. Nie chciał jednak ryzykować i przypisał mi lek na wypadek gdybym miała jakieś bóle kostne. Doradził mi także bym nie próbowała robić znów czegoś głupiego z moimi nadgarstkami. ''W pewnym momencie może wdać się infekcja. Byłoby lepiej gdyby panienka już więcej nie próbowała okaleczać samej siebie. Nie dość, że pozostaną po tym blizny to w dodatku jest to okropne.'' - Tłumaczył mi lekarz tak jakbym tego nie wiedziała.'' Jest pani już na tyle dorosła, że powinna wiedzieć, że to jest niedopuszczalne.'' - Nie byłam już małą dziewczynką i dobrze wiedziałam, że nie miało to największego sensu, ale cóż począć. Czasu już nie cofnę.
      Po przebraniu się we wczorajsze odzienie, dodając do tego akcent na włosy czarną gumką, którą związałam moje niebieskie kosmyki w zwyczajnego koka, wbiegłam do sali i zaczęłam się szybko pakować.- Byleby tylko go nie spotkać. Szybciej... pakuj się szybciej! - Krzyczałam sama do siebie w myślach. Pościeliłam starannie łóżko i zdumiona tym jak szybko udało mi się wszystko posprzątać, a udało mi się to w niecałe dziesięć minut, nałożyłam buty i kurtkę. Wszystko wydawało mi się być po staremu. Nie było nikogo do pomocy, byłam tylko ja i moje cholerne problemy. Świat rzeczywisty dalej przytłaczał mnie tak samo jak wcześniej. Tak, nic się nie zmieniło. Narzuciłam na ramię torbę i powędrowałam do recepcji wypisać się ze szpitala. Cieszyłam się, że nie będę musiała rozmawiać z tym chłopakiem. Byłoby to dla mnie trudne, bo musiałabym mu podziękować, zrozumieć go i pewnie jak w jakichś happy endach zakochać się i żyć z nim długo i szczęśliwie. Ale z drugiej strony, może znajomość z nim zmieniłaby cokolwiek w moim nędznym życiu?
      Szłam do wyjścia z myślą, że i tak już nie ma odwrotu od tego wszystkiego. - Dziewczyno nie znasz go, nie zachowuj się tak. - Każda dziewczyna pomyślałaby, że to szansa na nowy związek, szansa na nową wspaniałą znajomość. Niby powinnam być mu wdzięczna bo zrobił dla mnie tak wiele, ale nie lubiłam wymuszonego uczucia wdzięczności. Nie prosiłam go o nic, nawet o to by bezcelowo ratował mi życie. Dla mnie nie miało największego znaczenia, czy błąkam się po tym świecie jako istota żywa czy jako istota w świcie pozagrobowym i robiąca paranormal activity ludziom których nienawidzę. Z tym, że życie pozagrobowe wydawało mi się bardzo zabawne, śmiało mogłabym się pośmiać z osób, które wyrządziły mi taką cholerną krzywdę. Uśmiechnęłam się pod nosem otwierając drzwi wejściowe do szpitala. Nie lubiłam zerkać w niebo, było tam jak dla mnie za dużo pozytywnych rozmyślań... nie lubiłam chodzić z głową w chmurach. Szłam więc przed siebie ze spuszczoną głową i nasłuchiwałam śniegu, który bezczelnie śmiał mnie denerwować chrupiąc pod moimi stopami. - Nienawidzę zimy. - Spojrzałam za siebie by jeszcze raz zerknąć na szpital. Oddalał się coraz bardziej i bardziej, a ja czułam się coraz swobodniej. Nagle uderzyłam o ścianę potocznie zwaną człowiekiem.
       - Uważaj może jak łazisz. - Warknęłam wstając z ziemi i otrzepując śnieg z kolan. Spojrzałam na buty osoby na którą wpadłam. Zdawało mi się że już gdzieś je widziałam. To było tamtej nocy, kiedy wpakowałam się w niemałe kłopoty. Złote buty za kostkę i czekoladowe oczy. Z tamtego wieczoru to jedyne rzeczy jakie udało mi się zakodować chyba na zawsze w pamięci. - Zapalniczka, zachrypnięty głos, idealna twarz. - Pomyślałam. - Dlaczego musiałam na niego wpaść akurat teraz, kiedy wszystko znów wracało do normy? - Spojrzałam w jego oczy. Były pełne nadziei i troski. - Te czekoladowe oczy... - Otrząśnij się!- Warknęłam do siebie w myślach. - Co mam mu powiedzieć? Stoi przede mną z nadzieją, że wreszcie się odezwę, mam przeprosić? - Wydawało się to jak najbardziej na miejscu, ale niestety jako istota, która wszystko olewała nie potrafiłam tego z siebie wydusić. - Przepraszam, spieszę się. - Powiedziałam i jak najszybciej ominęłam postać w ciemnej skórzanej kurtce z kapturem, czarnych, pastelowych spodniach  i jak już wcześniej wspomniałam w złotych butach.
       - Masz zamiar całe życie uciekać..? - Miałam go olać, podążać własną ścieżką, ale mi to nie wyszło. Skąd on ma pewność, że uciekam całe życie? Niemożliwe było przecież, że mnie znał... nie możliwe było, byśmy się wcześniej w jakikolwiek sposób spotkali. Przystanęłam i spojrzałam w niebo. - Boże daj mi teraz wiele cierpliwości, spraw bym nie chciała w tej chwili go udusić. - Stał za moimi plecami wlepiając we mnie wzrok a ja nie mogłam się poruszyć. Coś się ze mną działo, pięć metrów za moimi plecami stał człowiek, który uratował mi życie a ja go w tamtej chwili po prostu nienawidziłam. Nie za to, że pozbawił mnie przyjemności robienia paranormal activity ludziom, których darzyłam jeszcze większą nienawiścią niż jego, ale dlatego że powiedział tą cholerną prawdę, której nikt nigdy nie odważył się wypowiedzieć na głos. Nastała długa cisza. Między jednym powstrzymywaniem się od głębokiego westchnięcia a drugim słyszałam jego oddech. Był ciężki i drżący jakby się bał mojej niesamowicie przesadnej reakcji. Chciałam wybuchnąć, nakrzyczeć na niego, ale drżący głos nie pozwoliłby mi na to. Odwróciłam się więc do niego niezbyt szybkim ruchem i spojrzałam mu ponownie w oczy. Ujrzałam w nich potężny strach jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie miałam okazji oglądać. Wystarczyło powiedzieć mu krótkie 'spierdalaj', które potrafiłam powiedzieć dosłownie każdemu, a okazało się że z moich ust wygalopowały słowa prawdy.
       - Tak właśnie taki mam zamiar. - Jego czekoladowe tęczówki patrzyły na mnie cierpiącym wzrokiem. Postawiłam się moim uczuciom i nie zadrżałam, trzymałam się najlepiej jak umiałam. Nadal stąpałam twardo po ziemi, nie odleciałam na widok przystojnego bruneta z niezwykle urodziwą twarzyczką jak to mają w zwyczaju prawie wszystkie dziewczyny na tym idealnym świecie. Moje serce już dawno nie doznało takiego wstrząsu, nawet podczas tego wypadku. Na moje wielkie szczęście ja nie kierowałam się sercem, lecz moim dziwnym a zarazem bezpiecznym rozumiem.  

~*~

OD AUTORKI: Rozdział wydaje mi się w miarę dobry. Tyle czasu nad nim siedziałam, że jeśli któreś z was napisze mi, że jest chujowy pójdę się chyba powiesić. Następny rozdział nie mam pojęcia kiedy, no bo wiecie, nadchodzą święta, sylwester... trzeba by było zrobić sobie jakiś urlopik. Ostatnio nie miałam ani chwili wytchnienia. W Polsce jestem już jakiś tydzień i przez te wszystkie dni wolnego, same spotkania ze znajomymi, spotkania z rodziną zakupy i wgl. a jak już miałam trochę czasu dla siebie to siadałam przed komputer i pisałam. specjalnie dla was. A tak poza tym to dzisiaj jest gwiazdka kochani! Taki tam prezent ode mnie dla was drugi rozdział. Plus życzę wam, wszystkiego co najlepsze, miłości, cierpliwości, uśmiechów, zajebistego sylwestra, powodzeń w pisaniu, oraz na koniec miłego powrotu do szkoły.

23 komentarze:

  1. Wzajemnie ;)
    Super hest ten rozdział <3mam nadzieję, że szybko dodasz nastęny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział bardzo fajny, ale niestety znów muszę się czegoś czepić. Uggr, zabij mnie.
    Po prostu nienawidzę jak ktoś używa w opowiadaniach słowa "ciuchy". To taki cholerny kolokwializm. Nie sądzisz ,że lepiej byłoby napisać ,że ubrałaś niebieską sukienkę ,która przyjemnie powiewała na wietrze niż ciuchy? O wiele lepiej brzmiało by nawet ubrania. : )
    Popracuj jeszcze nad tymi przecinkami, a poza tym fajna ,ciekawa fabuła. Podoba mi się taka zagubiona, zbuntowana Jade. Trzymam kciuki za następny rozdział. : ) ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nazwałam to ciuchy, ponieważ opowiada to właśnie ONA, a nie sądzisz, że w jej ustach brzmi lepiej ciuch niż przy kolorowane godzinne ubieranie niebieskiej sukienki? Nie mówię, że Twoja opinia jest błędna, ale wydawało mi się, że do takiej dziewczyny jak ona nie pasowałaby niebieska sukienka, takie teksty i to w dodatku w zime. ; )

      Usuń
    2. Ojej, chyba nieco źle się zrozumiałyśmy. ;)
      Niebieską, zwiewną sukienkę podałam tylko za przykład. Chodzi mi po prostu o to ,że wyraz "ciuchy" to taki powszechny, a moim zdaniem także paskudny, kolokwializm, którego używamy zbyt często. Zawsze czepiam się tego słówka, ponieważ nie pasuje mi ono do wielu opowiadań. Piszesz dobrze, więc dlaczego całą staranność tekstu ma zepsuć jaki pasożyt o nazwie "ciuchy"? Moja uwaga polega na tym ,że mogłabyś zamienić ten wyraz dowolnym rzeczownikiem, o tym samym znaczeniu i przy okazji wszystko brzmiało by o wiele lepiej. W ustach Jade lepiej brzmiało by zwykle łachy, ubrania, szmatki ,czy strój.
      Nie wszystkie kolokwializmy są złe, ale ten po prostu mi tu nie pasuje. To przecież na serio dobre opowiadania. Gdy byś była dziesięcioletnim beztalenciem to jeszcze bym to przetrwała, ale uważam ,że jesteś zbyt dobra ,żeby używać słowa "ciuchy". Nawet jeśli naprawdę nie chcesz opisywać w co ubiera się bohaterka, to zastąp to innym wyrazem.
      Jeśli uważasz choć trochę na lekcjach j. polskiego to na pewno wiesz ,że kolokwializmów używamy w mowie potocznej ,w życiu codziennym.
      To tak ,gdybym napisała książkę ,np. o miłości dwójki kochanków: prawnika i jego sekretarki. Przepuszczajmy ,że tak brzmiałby jeden akapit:
      Była już zmęczona całym dniem siedzenia w papierach i wypełniania formularzy ,które jutro rano miały pojawić się na szefowskim biurku. Musiała w końcu pokazać panu Bensonowi ,że naprawdę jest warta tych 200 $ tygodniowo i choć ból w ręce towarzyszył jej nieustannie, dotrwała do chwili ,w której z wymuszonym uśmiechem oddała sterty segregatorów w ręce Roone z recepcji. Jedyne czego teraz pragnęła, to kubek gorącej herbaty i taksówka, która zawiozłaby ją prosto do szarawej kamienicy na Weldon Street.
      Kiedy tylko opuściła auto, spojrzała w górę, kierując swój wzrok prosto w okno ukochanego i wcale nie zdziwiła się kiedy wśród kłębów beżowej zasłony ujrzała jego oblaną światłem twarz, na której jak co dzień widniało dużo obleśnych syfów.
      Pałała do niego tak silnym uczuciem, że nie przejmowała się tym ,że większość ludzi zraża się jego zaniedbaną twarzą, pełną niedoskonałości. Sama nie była idealna, ale każdego wieczoru Mick utwierdzał ją w przekonaniu ,że kocha jej krzywe palce i zbyt piegowatą twarz, osłanianą rudymi puklami.
      No i sama widzisz. Czytasz sobie, wszystko idealne i nagle wyskakuje ci z jakimiś "obleśnymi syfami". Sam wątek o niedoskonałościach nie jest zły, ale słowo "syf" zupełnie tutaj nie pasuje, prawda?
      Mam nadzieję ,ze teraz nieco lepiej ci to wyjaśniłam.
      Jeśli jednak uznałaś to za jakąś niemiłą uwagę to bardzo przepraszam, nie tak miało to zabrzmieć. ; )

      Usuń
    3. Nie, oczywiście, że nie. Lubię kiedy ktoś zwraca mi uwagę, bardzo mi zależy na tym by być doskonałą i takie uwagi są jak najbardziej na miejscu a szczególnie z Twoich ust. Na język Polski nie uczęszczam bo mieszkam w Brukseli, więc mogę popełniać wiele błędów gramatycznych jak i zarazem wstawiać czasem wiele kolokwializmów. Teraz już dobrze rozumiem, zmienię to w tym rozdziale i oczywiście w nowym będę pisała staranniej i uważniej.

      Usuń
  3. Twoje zamówienie wykonane. Zapraszam. http://land-of-grafic.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Oto poprawny link do Twojego szablonu. http://hostuje.net/file.php?id=465b3a0af6e6b08c92cee0d9f8db0f99 . Przepraszam za kłopot.
    Land-of-Grafic.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowity blog :)
    Wejdziesz,przeczytasz i skomentujesz ? To dla mnie bardzo ważne : ) http://yoursecretlife-onedirection.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Mi jak narazie opowiadanie przypadło do gustu, chociaż zgadzam się w niektórych sprawach ze Stormy Heaven. Mimo wszystko, widać, że masz duży potencjał. Jednak co do samej fabuły nie mam większych zastrzeżeń, historia zapowiada się naprawdę ciekawie. Jade zawsze kojarzyła mi się z taką słodką dziewczynką, więc jej inne wcielenie trochę mnie zaskoczyło, ale nie mam nic przeciwko. Mam nadzieję, że niedługo dodasz rozdział 3!
    Do napisania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, za mile słowa. Rozdział pojawi się najpóźniej na następny weekend, wzięłam sobie do serca wszystko co powiedziała mi Stormy i staram się układać to jak należy ;)

      Usuń
  7. Fenomenalny blog. Masz bardzo duży potencjał, więc mam nadzieję, że dalej będziesz pisała tego bloga. Trafiłam tutaj przez przypadek, ale mam ochotę zostać dłużej. Pozdrawiam i życzę weny :)
    Oraz w wolnej chwili zapraszam do mnie:
    http://brand-new-kind-of-me.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno wpadnę i mam wielka nadzieje, ze zostaniesz dłużej ;*

      Usuń
  8. Super rozdział, w ogóle cały blog. Czekam na następny rozdział :3


    +obserwacja ? ;s

    OdpowiedzUsuń
  9. Wow;d Super ,wszystko zajebiste;d Czekam na kolejny rozdział;))))


    http://l0veandl0vee.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny poinformuj mnie o nn 3609021

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetny! Bardzo podoba mi się ten rozdział. Masz ogromny talent, naprawdę. Pozdrawiam i zapraszam do siebie: http://when-can-i-see-you-again.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Blog jest również świetny :) Wszystko mi się tutaj bardzo podoba. Oczywiście zostanę na dłużej i pozostawię tutaj ślad na liście obserwatorów. Dziękuję, że wpadłaś do mnie oraz za miły komentarz. Serdecznie pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Swietny blog. Obserwuje i licze na rewanż<3 ;-)

    OdpowiedzUsuń
  14. Chyba już nie będziesz go kontynuować ,tak ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy co masz na myśli. Jeśli chodzi o pisanie bloga, kontynuuje go i kontynuować będę do póki wena się nie skończy.

      Usuń
  15. paranormal activity ludziom, hahahahahahahhahaah xd dojebałaś ;p

    OdpowiedzUsuń

Translate

Animated Blinking Gingerbread Man

O mnie

Moje zdjęcie
Do twarzy mi było w smutku. Zaprzyjaźniłam się z nim nawet. Z tęsknotą także. Wiedziałam teraz, że tęsknota to nie tylko przebieranie ziarenek maku. Nie tylko nadsłuchiwanie jego kroków za drzwiami. Bo 'tęsknić' i 'czekać' to prawie to samo. Pod warunkiem, że czekając się tęskni, a tęskniąc czeka. Z tęsknoty można przestać jeść. Można też umyć podłogę w całym domu szczoteczką do zębów. Można wytapetować mieszkanie. Umrzeć też można...